+1
sprocha 28 listopada 2016 10:57
Właśnie mija rok od mojej i @‌smatekk‌ podróży poślubnej. Zebrało mi się na wspomnienia i wygrzebałam notatnik, w którym na bieżąco zapisywałam wrażenia. Postanowiłam częścią z nich podzielić się na forum. Akurat zaczyna się sezon na podróże azjatyckie, więc może ktoś, kto akurat wybiera się w odwiedzone przez nas rejony, znajdzie tu coś dla siebie. Relację będę wrzucać w następujących partiach:

część I - 24 godziny w Dubaju.
część II - Okres w Indiach to nie jest dobra rzecz.
część III - Andamany - dobrze jest na tydzień utknąć w raju.
część IV - Polaki-cebulaki na basenie Marina Bay.
część V - Perhentiany w sezonie monsunowym.
część VI - Morskie żyjątka i naleśniki - Ko Tarutao i Ko Lipe.
część VII - Bangkok i długa podróż do domu.

Na początek Dubaj.

W podróż wyruszyliśmy po południu 20 listopada 2015 r. Busem dotarliśmy do Krakowa, skąd nocnym autokarem Orange Ways pojechaliśmy do Budapesztu. Oczekiwanie na przyjazd autobusu na Dworcu Głównym w Krakowie było dość stresujące. Mieliśmy w pamięci wszystkie przeczytane w necie historie o opóźnieniach, awariach i odwołanych kursach, jakie notorycznie zdarzają się temu przewoźnikowi. Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Mogliśmy zaryzykować maksymalnie pięciogodzinne spóźnienie, inaczej nasza podróż poślubna skończyłaby się na Budapeszcie. Pan z obsługi dworca wcale nas nie pocieszył, gdy zapytany o stanowisko, z którego odjeżdża Orange Ways powiedział, że podjeżdżają oni "w zasadzie gdzie chcą". Na szczęście autobus niespodziewanie zjawiła się na górnej platformie, gdzie akurat staliśmy. Pasażerów nie było wielu, mogliśmy swobodnie zająć wszystkie siedzenia na samym końcu, dzięki czemu udało nam się nawet porządnie zdrzemnąć w czasie drogi. Podróż minęła bez przygód.


azja (5).JPG



Zimnym i mglistym rankiem wysiedliśmy w Budapeszcie w okolicach stacji metra Nepliget. Podjechaliśmy do centrum i tam włóczyliśmy się jakiś czas, wypatrując otwartej kawiarni żeby wstąpić na kawę i trochę się ogrzać. Niestety aż do 8:00 wszystko było zamknięte, a ulice puste, zimne i szare. Z całej tej włóczęgi najbardziej podobały mi się sery i kiełbasy w roli ozdób choinkowych ;)


azja (6).JPG



W końcu trafiliśmy na otwarcie “California Coffee Company” tuż przy bazylice św. Stefana i tam przy całkiem dobrej kawie spędziliśmy trochę czasu. Następnie pojechaliśmy na lotnisko i o 12:35 odlecieliśmy do Dubaju. To był nasz najdłuższy lot Wizzairem - po 4 godzinach naprawdę chce się już wysiąść... Wreszcie w dole pojawiło się rozświetlone miasto.


azja (7).JPG



Z lotniska do centrum jechaliśmy autobusem. Za oknami nocny, pustynny krajobraz poprzecinany szerokimi, idealnie gładkimi drogami… Jechaliśmy dość długo, potem przesiedliśmy się na metro i późnym wieczorem dotarliśmy do hotelu. Tam powitała nas mała galeria osobliwości w postaci odźwiernego-karła w zielonej liberii, niesamowicie wysokiego, czarnoskórego ochroniarza o piskliwym głosie oraz gadatliwego Araba ubranego w jaskrawożółty uniform. Co nas zaskoczyło: obok hotelu trwała budowa i pod naszym oknem przez całą noc pracowali robotnicy montujący zbrojenie. Pogoda dopisuje, oświetlenie jest, trzeba gonić z robotą… 24/7.

Następnego ranka wyruszyliśmy zwiedzać Dubaj. Był to intensywny i męczący dzień - mając tylko jedną dobę, staraliśmy się maksymalnie wykorzystać czas i jak najwięcej zobaczyć. Zaczęliśmy od spaceru przez Dubai Marina. Bardzo przyjemnie szło się tam rano, kiedy nie było jeszcze wielkiego skwaru, promienie słoneczne odbijały się od wody i rzucały wesołe refleksy na burty luksusowych motorówek. Zahaczyliśmy o dwa wielkie centra handlowe: Mall of the Emirates, żeby zerknąć na narciarzy śmigających po sztucznym stoku oraz Dubai Mall, gdzie dość długo staliśmy pod ogromnym akwarium i podziwialiśmy pływające w nim stworzenia. Smatekk - jako miłośnik wysokich budynków - największe emocje przejawiał na Sheikh Zayed Road oraz oczywiście pod Burj Khalifa. Wjazd na najwyższy budynek na świecie zostawiliśmy sobie jednak na następną wizytę w Dubaju (i na jedzenie w Indiach przez tydzień). Spędziliśmy też dłuższą chwilę na plażowaniu w sąsiedztwie Burj Al Arab. Wieczorem wróciliśmy do Dubai Mall, żeby zobaczyć słynne “tańczące” fontanny. Pokaz jest świetnie przygotowany, dźwięk idealnie współgra ze światłem i ruchem wody. Załapaliśmy się na ostatni wieczorny pokaz i zaraz po nim gnaliśmy szaleńczo przez całe Dubai Mall, żeby zdążyć na ostatnie metro :)


azja (3).JPG




azja (1).JPG




3 (5).JPG




3 (4).JPG




azja (4).JPG




4 (2).JPG



Po Dubaju poruszaliśmy się głównie metrem oraz na piechotę. A raczej próbowaliśmy się poruszać na piechotę, ponieważ Dubai pod względem dostosowania do pieszych jest fatalny. Nazwaliśmy go miastem niehumanitarnym właśnie ze względu na znikomą ilość chodników i brak przejść dla pieszych na bardzo długich odcinkach ulic. To zdecydowanie miasto dla ludzi poruszających się samochodami lub komunikacją miejską, a nie na własnych nogach. Jeśli zaś mowa o komunikacji miejskiej, to nie ma się do czego przyczepić - jest punktualnie, czysto i sprawnie. Bardzo podobały nam się wydzielone, oznaczone na różowo strefy tylko dla kobiet, znajdujące się na początku pierwszego wagonu metra lub w przedniej części autobusów. Sprocha często z nich korzystała - w godzinach szczytu zapewniają większą przestrzeń i chronią od zbyt bliskiego kontaktu z pachami współpasażerów. W metrze dostrzec można też listy przewinień i kar finansowych grożących temu, kto zachowa się nieodpowiednio.


azja (2).JPG



Po dniu pełnym wrażeń przyszedł czas na krótki sen. Wczesnym rankiem wyruszyliśmy na lotnisko, skąd przez Maskat polecieliśmy do Delhi. W samolocie Oman Air bardzo podobała nam się animacja przedstawiająca procedury bezpieczeństwa, w której występuje kobieta w hidżabie. Przed startem w samolocie rozbrzmiała także modlitwa. Po kilku godzinach wylądowaliśmy w Delhi… i tam o różowych strefach komfortu w metrze mogliśmy pomarzyć :D Ale o Indiach będzie w kolejnej części relacji.

Najważniejsze koszty w tej części podróży:

transport:
bus OrangeWays Kraków-Budapesz 10 EUR/os
bilet jednoprzejazdowy (Vonaljegy) na metro W Budapeszcie 350 HUF/os
bilet z 1 przesiadką (Átszállójegy) na metro w Budapeszcie 530 HUf/os
samolot BUD-DWC Wizzair z WDC 269 PLN
karta czerwona NOL i przejazd autobusem i metrem do dzielnicy Deira 8,5 AED/os
doładowanie DAY Pass na kartę 22 AED/os
taxi na lotnisko około 15 AED/os
samolot Oman Air DXB-MCT-DEL 320 AED/os

noclegi:
Mayfair Hotel 3* (agoda.com) 37,5 EUR 2os
podatek miejski w hotelu 10 AED 2os
Versailles Hotel 3* (pamiętna promocja hotwire -20$) 50,57 USD 2os
podatek miejski w hotelu 1o AED 2os

jedzenie:
2x jedzenie (obiad i kolacja) dla 2 osób 56 AED
2x coca cola w puszce 355 ml 3 AEDczęść II - Okres w Indiach to nie jest dobra rzecz. Delhi.

Skąd taki tytuł? Prosto z dziennika podróży.
Każda podróżująca kobieta to zna: bilety kupione z dużym wyprzedzeniem, termin wyjazdu się zbliża i nagle przychodzi nam pogodzić się z brutalną prawdą: akurat będę miała okres. Pół biedy, kiedy w planach mamy europejski city break - toalety są dostępne w każdej knajpie czy muzeum. Gorzej, kiedy wybieramy się na dłużej pod namiot i przez tydzień nie zobaczymy łazienki. Najgorzej, kiedy lądujemy pierwszy raz w życiu w indyjskim pociągu. W indyjskim “hotelu” z kompletnie zardzewiałym prysznicem. W Indiach. Chociaż z drugiej strony każda toaleta wyposażona jest w tzw. prysznic higieniczny, który naprawdę okazuje się zbawieniem :)


delhi2015 (6).JPG




delhi2015 (11).JPG




delhi2015 (5).JPG




delhi2015 (4).JPG



Lepszego szoku-przeskoku nie mogliśmy sobie zorganizować: z pełnego słońca i przepychu Dubaju wpadliśmy prosto w hałaśliwe Delhi, gdzie człowiek zapomina, że niebo może być błękitne. Pierwsze wrażenie? Jest jak w mrowisku. Jeśli zwykle unikasz kontaktu z ludźmi, nie jedź do Indii. Chyba że chcesz od razu uciec na Andamany ;)
Kiedy tylko wysiedliśmy z metra jadącego z lotniska do centrum, otoczył nas niesamowity tłum, pędzący we wszystkich kierunkach. Kilka razy naprawdę bałam się, że zostaniemy rozdzieleni i Hindusi poniosą mnie w nieznanym kierunku. Kurczowo trzymałam się plecaka Smatka i jakoś udało nam się wydostać. Po wyjściu ze stacji stanęliśmy twarzą twarz z Delhi. W czasie “spaceru” ze stacji do hotelu nie zrobiliśmy ani jednego zdjęcia. Byliśmy chyba w zbyt wielkim szoku, żeby wyciągać aparaty. Otoczyły nas obrazy i zapachy, jakich się nie spodziewaliśmy. Przede wszystkim niesamowity smród, na który składały się mocz, spaliny i dym z palonych na ulicy śmieci. Do tego unoszący się w powietrzu kurz i nieustanny dźwięk klaksonów. Dość szybko dotarliśmy w okolice hotelu, gdzie spotkała nas sytuacja, o jakiej przed wyjazdem wielokrotnie czytaliśmy w relacjach. Podszedł do nas gość z pytaniem, dokąd idziemy, czego szukamy. Odpowiedzieliśmy, że idziemy do hotelu na ulicy takiej i takiej. Facet stwierdził, że “dzielnica jest zamknięta, ulica jest zamknięta, hotel jest zamknięty” i chciał, żebyśmy gdzieś z nim poszli. Zignorowaliśmy gościa i po jakimś czasie znaleźliśmy nasz hotel, czynny i gościnny. Podobną akcję mieliśmy zresztą tuż po wyjściu z lotniska w Delhi w czasie drogi do metra. Znikąd pojawił się facet twierdzący, że “metro is cleaning and closed” i oferujący taxówkę. Faktycznie w oddali widać było pana z mopem, ale nie miało to oczywiście najmniejszego wpływu na kursowanie metra. Nie dajcie się zwieść i naciągnąć!


delhi2015 (8).JPG



Wieczorem 23 listopada zapisałam: siedzimy na łóżku w naszym pokoju w Hotelu Sunshine (metki na - podobno - wypranej pościeli mówią nam, że kiedyś był to hotel “Sunstar”). Prysznic jest zardzewiały, woda ciurka z niego leniwie, trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby się jako tako umyć. Ręczniki na wyposażeniu pokoju kiedyś na pewno były białe. O ciszy nie ma mowy. Na szczęście zamocowany na środku sufitu wiatrak działa bez zarzutu. Jak się później przekonamy - jest to najważniejszy element wyposażenia każdego hotelowego pokoju.


delhi2015 (7).jpg



Następnego dnia zwiedzaliśmy Delhi. Zdecydowanie najbardziej podobał nam się Grobowiec Humajuna - miejsce ostatniego spoczynku jednego z władców Indii, pochodzącego z dynastii Wielkich Mogołów. Kompleks jest dość zadbany, panuje tam spokój i względna cisza, można odpocząć trochę od zgiełku. Koszt biletu wstępu zależy od narodowości: obywatele Indii płacą 30 INR, obcokrajowcy… 500 INR. To typowe dla największych atrakcji turystycznych Indii. My jakimś cudem weszliśmy ze zniżką studencką ;)


delhi2015 (2).JPG




delhi2015 (3).JPG



Podjechaliśmy też tuk-tukiem pod Bramę Indii, zbudowaną ku chwale indyjskich żołnierzy. To jeden z najważniejszych zabytków w Delhi, chociaż nie zachwyca ani jego architektura, ani otoczenie. Trawniki są zdeptane i pełne śmieci, a nieba oczywiście nie widać. Jednak właściwie przez całą dobę przebywa tam sporo ludzi - zwłaszcza w nocy, kiedy Brama jest podświetlona. Spacerują, siedzą na trawie, robią sobie selfie… A selfie to coś, co Hindusie wprost kochają. Jeszcze bardziej kochają pozowanie do zdjęć z białymi ludźmi. Przekonaliśmy się o tym wielokrotnie - zwłaszcza ja - kiedy co chwilę podbiegał ktoś z prośbą o zdjęcie.


delhi2015 (1).JPG



Z Delhi udaliśmy się do Jaipuru, ale o tym, jak podróżuje się indyjskim pociągiem i dlaczego na czas pobytu w Indiach warto przejść na wegetarianizm, będzie w kolejnym poście.

Najważniejsze koszty w tej części podróży (Delhi):

transport:
Delhi Airport Express Line 2 x 60 INR
metro Rajiv Chowk - Karol Bagh 2 x 10 INR
metro TravelCard 1DAY 2 x 100 INR
tuk-tuk India Gate - Humayun's Thomb 100 INR
tuk-tuk Humayun's Thomb- Jangpura Metro 60 INR

wiza:
Wiza Hinduska 61,80 USD/1 os

noclegi:
Delhi Hotel Sunshine 889 INR 2os

zwiedzanie:
Delhi Humayun's Thomb 500 INR 2os

jedzenie (wybrane produkty):
coca-cola 1 litr 40 INR
woda mineralna 1,5 litra 20 INR
czaj z mlekiem 10 INRcd. części II. Pociągi.

Nasza pierwsza podróż indyjskim pociągiem to trasa Delhi - Jaipur. Jeśli męczy Was jazda komunikacją miejską w godzinach szczytu, nie jedźcie do Indii. Tam mają 24 godziny szczytu na dobę. Na peronach jest tłum ludzi, obojętnie czy pociąg ma być za 5 minut czy za 5 godzin. Ludzie siedzą, leżą, chodzą, rozkładają się ze swoimi gigantycznymi tobołami dosłownie wszędzie, zajmując całą dostępną przestrzeń. Jako że pociągi spóźniają się nieraz i kilkanaście (!) godzin, wielu ludzi po prostu śpi na peronie. Warto wiedzieć, że na stronie enquiry.indianrail.gov.in/ntes/ można sprawdzić status opóźnienia pociągu, który nas interesuje. Dzięki temu można stwierdzić, czy siedzenie na dworcu ma sens, czy też lepiej pójść coś zjeść.


1.JPG



2.JPG



3.JPG



Przy drzwiach na zewnątrz każdego wagonu przyczepiona jest lista pasażerów, zawierająca m.in. imię, nazwisko, płeć, wiek i numer miejsca. Przed wejściem do pociągu możemy sprawdzić, kto będzie z nami siedział - a nóż, a widelec, jedzie jakiś znajomy? ;) Wydruki są bardzo długie i wdzięcznie powiewają w czasie jazdy. Oczywiście po kilku godzinach nie wyglądają już tak malowniczo (o ile w ogóle są nadal na miejscu).


4.JPG



Informacje dotyczące rodzajów klas wagonów indyjskich można znaleźć bez problemu w Internecie, nie będę więc się tu rozpisywać na temat różnic pomiędzy 1A, EC a SL. My podróżowaliśmy głównie sleeperem, a raz AC3. Wagony są podobne to tych, jakie znaliśmy z podróży koleją transsyberyjską. Tylko o ile tam na dolnym łóżku siedziały dwie osoby, tutaj siedzi minimum cztery (nie licząc dzieci, które wcisną się wszędzie - w drodze z Kajuraho do Varanasi dziecko leżało za moimi plecami i kopało mnie kolanami w żebra). W oknach nie ma szyb, dzięki czemu w czasie jazdy tworzy się naturalna klimatyzacja. W wagonach z klimatyzacją (AC) znajdują się wentylatory przyczepione do sufitu i nie da się otworzyć okien. Po kilku godzinach jazdy zrobiło się naprawdę zimno. Oczywiście nie brakuje też chętnych na jazdę wagonami bagażowymi, które w ogóle nie posiadają okien.


5.jpg



6.JPG



Wsiadanie do pociągu to kolorowy, pełen emocji spektakl. Gdy tylko lokomotywa pojawia się na horyzoncie, na peronie wybucha krzątanina. Bagaże są ustawiane w strategicznych pozycjach, a na twarzach pojawia się determinacja i gotowość do szturmu. Po chwili wszystkie wejścia są oblężone przez napierający, kolorowy tłum. Ci, którzy już dostali się do środka, przez okna wciągają podawane im z peronu tobołki. Tym manewrom towarzyszy niesamowity gwar, bo wszyscy mówią jednocześnie. Przed odjazdem do okien pociągu podchodzą jeszcze sprzedawcy gazet, przekąsek i przede wszystkim czaju z mlekiem (10-20 IRN za kubeczek). Porcja jest niewielka - dwa, trzy łyki i plastikowy kubeczek wylatuje za okno…


7.JPG



8.JPG



Widok, jaki towarzyszy nam przy wyjeżdżaniu z Delhi jest przygnębiający. Wzdłuż torów ciągną się slumsy, sklecone z byle czego domostwa najbiedniejszych mieszkańców. Pomiędzy torami zalegają sterty śmieci, w których grzebią psy i świnie, bose dzieci bawią się tuż przy szynach... Wraz z zachodzącym słońcem opuszczamy przedmieścia Delhi. Pociąg nabiera prędkości i wiezie nas do Jaipuru.


9.JPG



10.JPG



-- 20 Gru 2016 22:43 --

cd. części II. Jaipur

Do stolicy Radżastanu dojechaliśmy wieczorem. Zarezerwowany przez Booking hotel okazał się najlepszym w Indiach (oprócz Andamanów). Przede wszystkim było bardzo czysto. Na powitanie dostaliśmy świeży sok z mango, a potem jak prawdziwi turyści zeszliśmy na kolację do hotelowej restauracji. Zamówiliśmy jedzenie w ciemno - ostre i bardziej ostre, ale do końca nie wiadomo co. Wtrącę tu małą poradę praktyczną: przed wyjazdem do Indii warto przygotować sobie listę potraw z tłumaczeniem, żeby na miejscu wiedzieć, co się zamawia. Przygotowałam taką listę, ale oczywiście zapomnieliśmy jej zabrać. No i wzięłam sobie “paneer coś tam coś tam masala”, nie świadoma tego, że paneer to ser, który nie dość, że mi zupełnie nie smakował, to w dodatku spowodował chyba największą moją żołądkową rewolucję.


jaipur (1).JPG



jaipur (2).JPG



Nie sposób w Indiach beztrosko wcinać ser albo popijać lassi, gdy obok krowa przeżuwa właśnie foliowy worek. Może gdzieś na prowincji zwierzęta cieszą się trawą, ale te żyjące w mieście są skazane na śmieci. Świnie, krowy i przedstawiciele drobiu grzebią w koszach i stertach śmieci, a kilka uliczek dalej ktoś sprzedaje grillowane kurczaki. Takie widoki powodują naturalne przejście na wegetarianizm, po prostu odechciewa się mięsa. Nie zrezygnowaliśmy jednak z lassi, jest zbyt pyszne :) Zaszczepieni przeciwko WZW stwierdziliśmy, że nic gorszego oprócz biegunki nas nie spotka i jak zwykle bez oporów stołowaliśmy się tam, gdzie miejscowi. Jeśli chodzi o kłopoty żołądkowe, to zaczęły się bardzo szybko i utrzymywały do końca pobytu w Indiach. Nie była to może siejąca śmierć i zniszczenie dyzenteria, ale nieustanne uczucie bulgotania w żołądku budziło niepewność i trochę utrudniało nam zwiedzanie. Zaraz po przebudzeniu i po każdym posiłku nasłuchiwaliśmy, co się dzieje w brzuchach. A działo się różnie… Na szczęście przed wyjazdem przeczytałam sporo porad w tej kwestii i apteczkę mieliśmy naprawdę dobrze wyposażoną. Enterol i Orsalit naszymi przyjaciółmi :) Łącząc logistykę z lekami i szczęściem udało nam się nie skończyć jak pan ze zdjęcia poniżej.


jaipur (3).JPG



jaipur (4).JPG



Jeśli chodzi o zabytki Jaipuru, to odpuściliśmy sobie zwiedzanie Pałacu Wiatrów (Hawa Mahal), zadowalając się oglądaniem go z zewnątrz. Nie weszliśmy także na teren obserwatorium astronomicznego Jantar Mantar, gdzie znajduje się największy na świecie zegar słoneczny, bo zwyczajnie nas to nie interesuje. Poświęciliśmy za to dużo czasu na wycieczkę do odległego o kilkanaście kilometrów Fortu Amber, kompleksu obronnych i pałacowych budowli, położonego na skalistym wzgórzu. Na górę można dostać się pieszo oraz wjechać na grzbiecie słonia. Niestety bardzo wielu turystów ciągle korzysta z tej “atrakcji”.


jaipur (5).JPG



W Forcie można wejść dosłownie w każdy zakamarek, nie ma zamkniętych pomieszczeń i w zasadzie nikt nie pilnuje zwiedzających. Budowla jest ogromna i naprawdę robi wrażenie, zwłaszcza pod kątem motywów dekoracyjnych. Trudno oderwać wzrok od migoczących w słońcu ścian, inkrustowanych kolorowym marmurem i szklanymi płytkami. Równie piękne są kamienne, ażurowe okna, rzucające na posadzkę koronkowe cienie.


jaipur (6).JPG



jaipur (7).JPG



jaipur (8).JPG



W czasie pobytu w Forcie kilka razy byłam proszona o wspólne zdjęcie, głównie przez młode dziewczyny i ich matki. Gdy na chwilę usiadłam w cieniu, znikąd pojawiła się spora grupa chłopaczków uzbrojonych w smartfony. Wszyscy chórem wołali o zdjęcia. Fotki bez wątpienia zostały natychmiast wrzucone na fejsbuka z niewiadomo jakimi historiami w podpisie i teraz hulają po hinduskim internecie, a ja nie mam nad nimi żadnej kontroli. Ale chłopcy byli mili i całkiem nieźle mówili po angielsku.


jaipur (9).JPG



Po zejściu z Amber Fort skierowaliśmy się do położonego niedaleko zbiornika na wodę (Panna Meena ka Kund). Nie było tu już śladu po tłumach, jakie ciągną do Fortu. Mogliśmy swobodnie biegać w górę i w dół po schodach, co może wydaje się głupie, ale kiedy jest się na miejscu sprawia jakąś głupią frajdę :) Poza tym to niezły plener zdjęciowy.


jaipur (10).JPG



Do Jaipuru wróciliśmy miejscowym autobusem, a następnie wsiedliśmy w pociąg do Agry.

Najważniejsze koszty z tej części podróży:

transport:
bilet Delhi - Jaipur (Ashram Express ) - sleeper (2 os) 512 INR
tuk-tuk Jaipur - Amber (2 os) 145 INR
autobus Amber - Jaipur 2 x 10 INR

noclegi:
Jaipur Hotel Raya Inn (2 os) 1401 INR

zwiedzanie:
Jaipur Amber Fort 2 x 500 INR

-- 20 Gru 2016 22:56 --

cd. części II. Agra

Późnym wieczorem dojechaliśmy do Agry i od razu udaliśmy się w miejsce naszego noclegu. Rankiem wyruszyliśmy zobaczyć słynny Taj Mahal. Od samego wejścia było ciekawie, bo pan w kasie chciał nas orżnąć na 500 INR, ale Smatekk był czujny ;) Przy kupowaniu biletów niespodzianka: dostajemy kuponik na darmową butelkę wody - trzeba tylko podejść do stoiska nieopodal i pan wydaje nam 0,5 l mineralnej. Następnie niesieni przez kolorowy tłum przekraczamy bramę i… znajdujemy się w zupełnie innych Indiach. Jest jak na zdjęciu w folderze biura podróży - soczyście zielona trawa, równo przystrzyżone krzaki, pluskające fontanny... Nawet niebo wydaje się bardziej błękitne. Taj Mahal lśni w porannym słońcu, a przez bramę wciąż ciągną tłumy.


Agra (1).JPG



Agra (2).JPG



Przed wejściem do środka mauzoleum trzeba zdjąć buty. Hindusi idą na bosaka, turyści przeważnie korzystają z fizelinowych ochraniaczy. Są też dwie kolejki: jedna dla tubylców, jedna dla przyjezdnych. Wewnątrz Taj Mahal robi dużo mniejsze wrażenie, przede wszystkim ze względu na fatalne oświetlenie - jest zbyt ciemno. Szkoda, bo właściwie dobrane światło podkreśliło by dekoracje ścian i ażurową balustradę wokół sarkofagów.


Agra (3).JPG



Agra (4).JPG



Po wyjściu z Taj Mahalu błąkaliśmy się trochę po Agrze, obserwując życie mieszkańców. Jednym ze zjawisk, jakie szczególnie mnie urzekły w Indiach są stanowiska fryzjerskie - interes, który może powstać dosłownie wszędzie. Wystarczy krzesło i miejsce na oparcie lusterka. Odwiedziliśmy także pocztę, skąd wysłaliśmy kilka pocztówek do Polski. Nad urzędem górowała tablica z ostrzeżeniem dotyczącym łapówek.


Agra (5).JPG



Agra (9).JPG



Agra (10).JPG



Skoro mowa o pieniądzach… w poszukiwaniu miejsca na wymianę waluty wstąpiliśmy do sklepu z pamiątkami, który takową usługę oferował. Smatekk przystąpił do negocjacji, a ja oglądałam różności wystawione na półkach i podłodze: marmurowe szachy, figurki, misy, wazony i nie wiadomo co jeszcze. Pan sprzedawca podczas rozmowy z nami radośnie puszczał głośne bąki, co zupełnie go nie krępowało. Koniecznie chciał mi też sprzedać marmurowe podkładki pod kubki, później marmurowy talerz, a w końcu “little Taj Mahal”. Marmurowy oczywiście. Nie skusiłam się na nic głównie ze względu na ciężar tych kamiennych suwenirów. Po dokonaniu transakcji zwiedziliśmy Czerwony Fort. Budowla jest bardzo rozległa, spędziliśmy w niej dużo więcej czasu niż przewidywaliśmy. Fajnie błądzi się pomiędzy kolejnymi dziedzińcami, zagląda do sal, przemyka wąskimi przejściami. Z jednego z tarasów na murach można podziwiać odległy Taj Mahal, a wewnątrz murów grupki hinduskich młodzieńców robiących sobie zdjęcia.


Agra (6).JPG



Agra (7).JPG



Agra (8).JPG



W Agrze spędziliśmy jeszcze jedną noc w miejscu, które było całkiem blisko drogich hoteli (odległościowo, a nie w standardzie), a rankiem wsiedliśmy do pociągu do Khajuraho. Ale rzeźby ze scenami z Kamasutry wrzucę w kolejnym poście :)

Najważniejsze koszty w tej części podróży:

transport:
bilety Jaipur - Agra (Jp Ald Express) - sleeper
922 INR

noclegi:
Agra Zoo Room Old Idgah Colony
1100 INR

zwiedzanie:
gra Taj Mahal
2 x 750 INR
Agra Fort
2 x 250 INR

jedzenie:
Agra Hotel Zoo Room - kadai paneer tikka 195 +tax 14,5%
Agra Hotel Zoo Room - paneer pakora 150 +tax 14,5%
Agra knajpka - dal makhani 260 + tax 15%
Agra knajpka - dal tadka 200 + tax 15%Khajuraho to jedno z miejsc, które najbardziej podobały mi się w Indiach. Chyba przede wszystkim ze względu na spokój, jaki tam panuje - miejscowość jest położona na uboczu, nie ma tłumów. Od początku pobytu w Indiach nieustannie towarzyszył nam hałas, a w Khajuraho wreszcie znaleźliśmy ciszę. Otoczyła nas zieleń, było słychać śpiew ptaków i szum drzew. Turystów niewielu, atmosfera dość senna, sprzedawcy pamiątek bardzo zdesperowani - wytargowałam kilka bransoletek w naprawdę śmiesznej cenie. Jeśli mowa o cenach, to wejście na teren świątyń podlega tym samym zasadom, co w większości flagowych zabytków Indii.



Dodaj Komentarz

Komentarze (12)

ibartek 28 listopada 2016 15:35 Odpowiedz
cos dodalo sie podwojnie i nie widac zdjec... zapowiada sie super
madziaro 13 grudnia 2016 22:24 Odpowiedz
Czekamy na dalszą część! :D
pawo 5 stycznia 2017 15:55 Odpowiedz
fajna relacja, kiedy dalsza część?wiem na pewno, że nie chciałabym nigdy pojechać do Indii.
2getthere 14 stycznia 2017 17:59 Odpowiedz
Świetne, prawdziwe zdjęcia z Indii. Takiego syfu nie ma chyba nigdzie... a i tak mnie tam ciągnie, chciałabym to zobaczyć na własne oczy :shock:
sprocha 14 stycznia 2017 18:15 Odpowiedz
@‌2getThere‌ jedź! Po otrząśnięciu się z początkowego szoku nie jest źle ;)
kasica88 16 stycznia 2017 15:38 Odpowiedz
Swietnie sie czyta, czekam na ciag dalszy:)
dziabulek 16 stycznia 2017 16:59 Odpowiedz
Również czekam na ciąg dalszy i podobnie jak inni czytający utwierdzam się w przekonaniu, ze Indie to niekoniecznie kierunek dla mnie:)
sprocha 17 stycznia 2017 11:04 Odpowiedz
@‌Kasica88‌ dzięki :)Mam ostatnio problem z dostępem do internetu, ale dziś po południu powinno mi się udać wrzucić mały ciąg dalszy.
klapio 26 stycznia 2017 20:37 Odpowiedz
Fajne te Andamany, jako ciekawostkę napisze że jedna z wysp tego archipelagu jest kompletnie odcięta od cywilizacji: North Sentinel
wilk-karolina 12 października 2017 14:46 Odpowiedz
Czy można spodziewać się dalszej części relacji? :)
sprocha 12 października 2017 15:19 Odpowiedz
@wilk.karolinaO nieee, już myślałam, że nikt tego nie odgrzebie i cichaczem ta niedokończona relacja, której widmo ciągnie się za mną od stycznia, przepadnie w czeluściach forum... Ale chyba będę musiała ją skończyć, skoro ktoś tu jednak zagląda :shock:
lapka88 24 października 2017 11:03 Odpowiedz
No właśnie. Gdzie ta Malezja? :)