+2
wyjechac.pl 16 czerwca 2014 21:38
Pierwszy dzień pobytu w Kambodży spędziliśmy bardzo intensywnie. Cel był bardzo ambitny – objechać rowerem największą „pętle” czyli Grand Circuit. Zadanie tym bardziej trudne bo zaczynaliśmy dzień przecież w Bangkoku. Przed nami zatem był ponad 30 km dojazd do lotniska, lot Bangkok – Siem Reap, „załatwienie” wiz do Kambodży (koszt 20 USD + ewentualnie 1 USD za brak własnego zdjęcia) i dojazd z kolejnego lotniska do hotelu. Wszystko przebiegło sprawnie i w ciągu niecałych 4 godzin około południa byliśmy już w hotelu w Kambodży. Co ciekawe był to najlepszy hotel w czasie całej naszej podróży i momentami nie chciało się z niego wychodzić – koszt 75 pln za pokój dwuosobowy ze śniadaniem i wszelkimi wygodami. Otoczenie było jednak bardzo „lokalne” ponieważ kiedy wyjrzeliśmy przez okno zobaczyliśmy zaniedbaną parcelę na środku której ktoś rozpalił wielkie ognisko śmieci. Do końca pobytu mieliśmy zaciągnięte zasłony :) Cała reszta, szczególnie przemiła obsługa hotelowa, była super.



Po szybkim odświeżeniu wyruszyliśmy na poszukiwanie wypożyczalni rowerów i już po kilku minutach, po krótkich formalnościach jechaliśmy na podbój Angkoru rowerami za 1 USD. Jak się wkrótce przekonaliśmy w ogóle Kambodża to „one dollar country”. Mieliśmy wrażenie, że wszystko tu kosztuje „one dollar” (no może większość). Na Angkorze na każdym przystanku słyszeliśmy co chwilę „sir, madame – coconut, pineapple, cold water, coke …” i wszystko zawsze i wszędzie kosztowało „one dollar”. Raz nawet staliśmy się obiektem sporu handlarek gdy chcieliśmy kupić coś do picia, podobno jedna z nich „zaklepała” nas sobie gdy wchodziliśmy do Ta Som i gdy wychodząc zdecydowaliśmy się na zakupy doszło do zabawnej dla nas sceny. Często byliśmy zaczepiani przez malutkie dzieci sprzedające wszystko co tylko możliwe – pamiątki, widokówki itd. Zadziwiało nas jak dobrze potrafiły w sprawach handlowych porozumiewać się po angielsku. W ogóle jeżeli chodzi o dzieci w Kambodży to moglibyśmy poświęcić im cały wpis – są urocze, uśmiechnięte i piękne chociaż ich życie wcale takie nie jest… Tylko raz zdarzyło się, że ktoś chciał pieniądze za nic. W wielu relacjach czytaliśmy o żebrzących dzieciach na Angkorze – my zetknęliśmy się z tym tylko raz. Wiele razy faktycznie mocno „zachęcano” nas abyśmy coś kupili, ale zawsze było to zrobione w sposób nienachalny.



Jadąc do Angkoru samodzielnie w pierwszy dzień należy pamiętać żeby nie jechać z centrum Siem Reap prostą i najkrótszą drogą gdyż kasy biletowe znajdują się przy drodze równoległej do niej. Jak ktoś przegapi ten szczegół będzie musiał wrócić sprzed Angkoru kilka kilometrów po bilet. Ważne szczególnie rano gdy pędzimy na wschód słońca – może nas to kosztować stratę tej przyjemności. Byliśmy świadkami takiej sytuacji w ostatnim dniu gdy jechaliśmy na sunrise do Angkor Wat.

Nasze ambitne zadanie na pierwszy dzień czyli przejechanie Grand Circuit, jak się dokładnie okazało wg wskazań GPSa, wyniosło trochę ponad 36 km i 2,5 godziny samej jazdy. Co zaplanowaliśmy i w 100% zobaczyliśmy :

- Preah Khan
- Neak Pean
- Ta Som
- East Mebon
- Pre Rup

Na trasie jest kilka pomniejszych ruin, ale te sobie odpuściliśmy.

Ogromna większość trasy wiodła przez lasy, w cieniu i jadąc nie odczuliśmy 35 stopniowego upału. Wystarczało jednak się zatrzymać na zwiedzanie, a nie było już tak przyjemnie. Jednak wysoki poziom adrenaliny i nasze podekscytowanie dobrze chroniło nas przed zmęczeniem. Sztywno trzymaliśmy się planu choć trasa już na początku biegła przy największych perełkach Angkoru – najpierw Angkor Wat, potem Angkor Thom z niewiarygodną świątynią Bayon – to jednak zostawiliśmy sobie na kolejne dni, chociaż momentami trudno było się powstrzymać i nie przystanąć.Kilka zdjęć ...













Wracając już do hotelu, jadąc wzdłuż fosy otaczającej Angkor Wat udało nam się zobaczyć zachód słońca. Chwilę dalej spotkała nas kolejna niespodzianka – wzdłuż fosy baraszkowały stada małpek. Ciekawi zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy nagrywać film. Ta przyjemność o mało nie kosztowała nas utraty telefonu...



To nie był koniec wrażeń w tym chyba najbardziej aktywnym dniu całego wyjazdu… Wieczorem postanowiliśmy przejść się na osławiony Night Market i Pub Street. Dzień skończyliśmy na wypiciu czterech dzbanków piwa w pubie o mocno khmerskiej nazwie ‘Angkor What ?’ na Pub Street.

Dokładniej, z większą ilością zdjęć, mapą Angkoru i filmem jak o mało nie straciliśmy telefonu we wpisie na blogu - http://wyjechac.pl/angkor-dzien-1/

Dodaj Komentarz

Komentarze (3)

okiemserca 23 czerwca 2014 13:14 Odpowiedz
"...W wielu relacjach czytaliśmy o żebrzących dzieciach na Angkorze – my zetknęliśmy się z tym tylko raz. Wiele razy faktycznie mocno „zachęcano” nas abyśmy coś kupili, ale zawsze było to zrobione w sposób nienachalny....." To włąsnie jest żebranie - dzieci sa wykorzystywane do sprzedaży nic nie wartych "pamiątek" przez rodziny - bo jest szansa że turysta się zlituje na piękne duże oczy i uśmiech. Wiec dzieci zamiast mieć dzieciństwo, uczyć się w szkole albo bawić z rówieśnikami - muszą czatować całe dnie na turystów. Fajne?
wyjechacpl 23 czerwca 2014 19:09 Odpowiedz
okiemserca"...W wielu relacjach czytaliśmy o żebrzących dzieciach na Angkorze – my zetknęliśmy się z tym tylko raz. Wiele razy faktycznie mocno „zachęcano” nas abyśmy coś kupili, ale zawsze było to zrobione w sposób nienachalny....." To włąsnie jest żebranie - dzieci sa wykorzystywane do sprzedaży nic nie wartych "pamiątek" przez rodziny - bo jest szansa że turysta się zlituje na piękne duże oczy i uśmiech. Wiec dzieci zamiast mieć dzieciństwo, uczyć się w szkole albo bawić z rówieśnikami - muszą czatować całe dnie na turystów. Fajne?
Bezspornie dzieci są wykorzystywane. "Zachęcanie" do kupienia czegokolwiek to coś jednak innego niż żebranie gdzie w zamian nie otrzymuje się nic. My raz skusiliśmy się na jedną pamiątkę dla naszej córki (koszt 1 USD). Córka była/jest bardzo zadowolona z prezentu. Dla nas to podwójna satysfakcja.
okiemserca 23 czerwca 2014 22:01 Odpowiedz
będąc w Angkor też kupiłem jakieś magnesiki od dzieciaków - ale mam poważne wątpliwość czy to nie cementuje tego chorego systemu. Turystyka zmienia kraje "odwiedzane" i to czasem nie tak jakbyśmy chcieli. ale to na inną, poważniejszą dyskusję...